środa, 28 grudnia 2011

Marcello - opinie czytelników

Bywalcy łódzkich restauracji nie mogli doczekać się otwarcia lokali Magdy Gessler. Ciekawość wzbudzał wystrój, ale przede wszystkim serwowane dania. Zastanawialiśmy się, czy lokale zaprezentują nową jakość czy też same wymagać będą "kuchennych rewolucji". Dyskusja rozgorzała i zaowocowała pierwszymi recenzjami przesłanymi do Jemy W Łodzi. Bardzo dziękujemy i czekamy na następne.

Recenzja Arka
Dwa dnie temu byłem z dziewczyną w Marcello w Manufakturze. Idąc tam mieliśmy duże uśmiechy na twarzach, ponieważ lubimy oglądać Kuchenne rewolucje i to co było pokazane w TV o Pani Magdzie to było "coś". Niestety, w menu brak opisu wielkości porcji; pizze, którą zamówiliśmy dostaliśmy zimną i nie za bardzo smaczną. Obsługa, chce być miła ale im to nie wychodzi i w rezultacie staje się przez to dziwnie sztuczna i drętwa atmosfera. Znajomi dzień później też odwiedzili ten lokal i też nie im się nie podobało. 
Podsumowując: Ceny lekko za wysokie, obsługa sztucznie na siłę miła, jedzenie kiepskie, menu brak opisu wielkości porcji, jedyny plus to wygląd restauracji.

Recenzja Piotrka
Idąc do restauracji sygnowanej nazwiskiem Magdy Gessler spodziewałem się jednak czegoś innego. Obserwując jak w telewizji pani Magda bezlitośnie gani obsługę za opieszałość a kucharzy za brak jakości potraw - byłem przekonany, że idę do lokalu najwyższej klasy. A tu klops! Zacznę od obsługi: dłuuugo kelnerowi zajęło czasu za nim zobaczył nas siedzących przy stoliku, do tego nie znał za bardzo karty i szczerze mówiąc sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, że tu pracuje. Potem przyszło znów długo czekać tym razem na napoje (10 min) i w końcu na jedzenie. Zamówiłem makaron arrabiata a moja żona - linguini z carbonarą. Jedzenie dobre ale bez szału. To nie były dania, po które będę chciał tam wrócić. Porcje troche skromne. Zjedliśmy też pizzę z salami - na prawdę ostra. Pizza również w porządku ale znalazłby spokojnie pizzerie w Łodzi serwujące lepsze dania. Gdy przyszło do płacenia rachunku jeszcze jedna niespodzianka - doliczone 10 proc. za serwis. Z czymś takim spotkałem się we Włoszech czy Grecji ale w Polsce? Sam chcę decydować ile dać napiwku. Podsumowując: jedzenie dobre ale bez rewelacji, ceny wysokie (szczególnie za napoje), obsługa słaba.
Pani Magdo!!! Proszę czym prędzej przyjechać do Łodzi i zrobić kuchenną rewolucję w Marcello. Bo po tak szeroko zapowiadanym lokalu klienci spodziewali się czegoś więcej.

środa, 21 grudnia 2011

Na szybką zupę do Zupermana

Malutki lokal przy ul. Piotrkowskiej 105. Wcześniej była tu Słodka Dziórka (z tego co kojarzę, tak właśnie wyglądała oryginalna pisownia), teraz zamiast słodkości dostaniemy zupę w wielu odsłonach.

Sam lokal malutki, ale przytulny i schludny – pomarańczowe lampki, zdjęcia jedzenia na suficie i lada z bemarami. Do wyboru zup 15 – w większości klasyka gatunku: pomidorowa, krupnik, flaki, ogórkowa czy gulaszowa, ale w menu znalazło się również miejsce dla cytrynowej i neapolitańskiej. Jeśli o klasyce mowa – nie ma w menu żurku i rosołu, a szkoda … Do dania wybrać możemy bezpłatnie ryż, makaron, grzanki lub pieczywo, za 2 zł wkładkę w postaci pulpecików lub kiełbasy. Zupy serwowane są w trzech wielkościach kubków – cena rozmiaru M waha się w przedziale 5-8 zł, większe są odpowiednio o złotówkę droższe.

Na tym czas skończyć część obiektywną i przejść do subiektywnej. Zupy naszym zdaniem naprawdę dobre – przywodzą na myśl prawdziwie domowy smak. Próbowaliśmy porowej i barszczu ukraińskiego. Do pierwszej grzanki – własnej roboty, może na brzegach nieco przypalone, ale za to z posmakiem czosnku i masła, do drugiej – pulpeciki. Temperatura – to kwestia upodobań. Mnie bemarowy standard odpowiada, ponieważ zupa od razu nadaje się do jedzenia. Nie wiem jak z wynosem, tu pewnie pojawi się problem, również z uwagi na opakowania. Zupy można zjeść na miejscu, na stojąco, przy malutkim barze. Osobie takiej jak ja, czyli wyróżniającej się mikrym wzrostem, przydałby się jednak taboret – inaczej dość wysoki kubek mam prawie pod nosem (towarzyszowi od barszczu ukraińskiego i dodatkowych 20 cm wzrostu wysokość baru była obojętna).   Całość oceniam pozytywnie, ale na pewno warto zwrócić uwagę na obsługę. Pani po nalaniu nam zupy zniknęła na zapleczu i więcej się nie pojawiła.

sobota, 10 grudnia 2011

Otwarcie restauracji Magdy Gessler

Wczoraj mieliśmy okazję uczestniczyć w nieoficjalnym otwarciu dwóch restauracji Magdy Gessler. Zaczęliśmy od Polki. Oświetlone reflektorami wejście z rynku zaprowadziło nas do przytulnego wnętrza, którego motywem przewodnim są maki. Skojarzenia związane z wystrojem mogą być różne – nas przede wszystkim urzekł przytulny klimat kojarzący się z nieco bajkową magią. Jeśli nie zadecydowały o tym materiałowe makatki na ścianach czy żyrandol z filiżanek, skojarzenia te mógł nasunąć stół z piernikowymi domkami i smakowicie wyglądającymi makowcami. W głównej sali czas umilała orkiestra, siedzące miejsca można było znaleźć w dalszej części, ale dość szybko zostały zajęte. W ich poszukiwaniu wyruszyliśmy więc do włoskiej Marcello. Po przytulnych czerwieniach przyszedł czas na bardziej surowe bielone ściany, dodatki w różnych odcieniach błękitu i zdjęcia włoskich gwiazd filmu. Poczęstunek rozpoczęły deski wędlin, serów i oliwek w towarzystwie białego i czerwonego wina. Następnie przyszedł czas na pizzę i penne w sosie grzybowym. Po pewnym czasie odwiedziła Marcello Magda Gessler. Było sympatyczne, dość krótkie przywitanie i zdjęcia z gośćmi. Na koniec wróciliśmy na chwilę do Polki – okazało się, że w świetnym momencie – kelnerzy właśnie kroili wielki i wyjątkowo słodki tort piernikowy.
Podsumowując – na pewno restauracje M. Gessler stanowią nową jakość na łódzkim rynku gastronomicznym. Przy stołach nie mogło się obyć bez dyskusji, który z nich ma większe szanse zaskarbić sobie sympatie Łodzian. Zdania były podzielone, my jednak stawiamy na Polkę. Podobno restauratorka myśli również o otwarciu w Łodzi restauracji żydowskiej. Gessler kontra Zyner – to może być ciekawy pojedynek.
Zachęcamy do odwiedzania Polki i Marcello – czekamy na Wasze recenzje. Możecie przesyłać je pod adres kontakt@jemywlodzi.pl. Te ciekawe na pewno opublikujemy, może nawet uda nam się zorganizować gastronomiczne nagrody.


wtorek, 20 września 2011

Antica Roma– czyli dyskusja nad drogimi restauracjami w Łodzi

Od życzliwych dawno już słyszałam, że przy Piotrkowskiej 69 ma powstać włoska restauracja z prawdziwego zdarzenia. Remont ciągnął się w nieskończoność, przez dziurę w folii udało mi się tylko podejrzeć kolumny i cegłę, w końcu doczekałam się otwarcia. Najpierw o wystroju. Widać, że nie żałowano środków na wykończenie, mnie jednak do końca nie przekonuje. Przede wszystkim nie kupuję gipsowych kolumn mających nawiązywać do tytułowego antyku. Powiedzmy sobie szczerze, kolumny są dość kłopotliwe – nawet te prawdziwe dobrze wyglądają jedynie w oryginalnym miejscu przeznaczenia (można się o tym przekonać w berlińskich czy londyńskich muzeach). Do tego elementy z cegły (wszechobecne nie tylko w branży gastronomicznej) i imitacje kamienia (również nie moja bajka). W toalecie zastanawiają zamontowane nad umywalkami ekrany. W męskim nie byłam, w damskim przy myciu rąk można oglądać TVN Style. Trochę przypomina mi się program „Odpicuj mi brykę” – tam też kochają montować monitory w dziwnych miejscach (chyba, że tylko ja nie oglądam telewizji w bagażniku …).
Przejdźmy do jedzenia. Przy pierwszej, niezobowiązującej wizycie sięgnęłam po niższą półkę dań. Był to więc krem z pomidorów (miał być rosół, ale kucharz dopiero go gotował) i mafaldine ze szpinakiem, boczkiem i pieczarkami. Obydwie pozycje oceniam bardzo pozytywnie. Byłam zaskoczona smakiem kremu (przyznam szczerze, że ponad wszystkie i tak przedkładam prawdziwą, polską pomidorówkę), do którego dodano suszone pomidory. W środku małe kawałki mozzarelli nieco rozpuszczone, ale nie za bardzo ciągnące i spory płatek prawdziwego parmezanu. Sos aksamitny, o fajnej konsystencji, dodatki smaczne, ale moim zdaniem nie tworzyły całości (każdego smakowało się jakby oddzielnie).
Na koniec kwestia najbardziej dyskusyjna, mianowicie ceny restauracji. Z założenia miała być to restauracja droga. Faktycznie, takich w Łodzi brakuje, ale patrząc na kartę (i znając koszt przygotowania potraw) niektórych cen zupełnie nie rozumiem - mus kawowy dwa razy droższy od tiramisu czy schab w cenie polędwicy wołowej? Znajdziemy tu ciekawe dania, ale cała karta nie powala wyjątkową oryginalnością. Zapewne powinnam z tą recenzją poczekać do momentu, kiedy spróbuję innych potraw, ale już teraz chciałam wywołać dyskusję: czy w Łodzi jest miejsce na drogie restauracje? Taką właśnie opinię ma Antica Roma, ale samo pojęcie „drogości” jest przecież bardzo subiektywne. Czy obiad za 100-200 zł to szczyt możliwości trzeciego co do wielkości miasta w Polsce? Zapewne nie, ale restauracja świeci pustkami. Jak sądzicie, gdzie tkwi problem: czy ich kuchni nie jest dość dobra, lokal jest jeszcze za młody, jest za duża konkurencja na rynku czy po prostu Łódź jest bardzo specyficznym miastem?


poniedziałek, 5 września 2011

Pielmieni w Pielmieni:)

Już kiedyś pisaliśmy o barze Pielmieni – lokalu prowadzonym przez repatriantów z Kazachstanu przy ul. Piramowicza 10. Od tamtej pory byłam w nim już 3 czy 4 razy, czas więc by napisać coś więcej o tym miejscu. Zacznijmy od wnętrza. Nie zabierajcie tam dziewczyny na pierwszą randkę (na drugą i trzecią też nie). Możecie wziąć za to każdego innego, kto kocha pierogi.
Z zewnątrz zniechęca bura krata i szyldy wyglądające, jakby wisiały tam od co najmniej 15 lat. W środku przed ladą kilka stolików z plastikowymi podkładkami, ręcznie wypisane menu – wszystko raczej w klimacie baru szybkiej obsługi. Nieco lepiej wygląda dalsza część. Mnie kojarzy się nieco z domową kuchnią – pracownicy na oczach gości kleją pierogi, podsmażają je i gotują. Myślę, że można byłoby pójść w tę stronę i podkreślić swojski, ciepły klimat. Na razie jest jednak na to za bardzo gastronomicznie – u mnie w domu przynajmniej nie ma lodówki z Colą i Tymbarkiem czy zbiorczych opakowań z przyprawami. Klimat wchodu mają stworzyć pamiątki z rodzinnych stron, ale moim zdaniem giną w tym typowo barowym wnętrzu.
Wszystko to nie ma jednak znaczenia, jeśli dostaniemy już zamówioną porcję pierogów. W menu znajdziemy oczywiście tytułowe pielmieni, ale również bliny,  różnego typu pierogi,  cieburieki, sałatki, a także kebab i naleśniki. Skupmy się jednak na pierogach. Małe, podsmażone pielmieni smakują doskonale, szczególnie ze śmietaną – dostępne są w różnych wersjach, na przykład z wołowiną, wieprzowiną i baraniną z wołowiną (tzw. muzułmańskie). Pierogi z kapustą i grzybami czy ruskie znamy świetnie z polskich barów i restauracji, ale tu smakują wyjątkowo dobrze. Pierwszy raz spotkałam się tu z hinkali – kolejna pochodna pierogów, ale w innych kształcie, w którym wewnątrz, w trakcie gotowania, pojawia się bulion, który należy umiejętnie wypić. Mnie bardziej do gustu przypadły ostre, ale w menu znajdziemy także wersję wiosenną z koperkiem w cieście i szpinakiem wewnątrz. Słyszałam dobre opinie o sałatkach (sama nie jadłam), ale z czystym sumieniem mogę też polecić cieburieki, czyli duży pieróg z mięsnym nadzieniem (nie zamienię go wprawdzie na pielnienie, ale jest naprawdę dobry). Do większości dań podawana jest śmietana lub sosy – najczęściej rezygnuję z tych ostatnich, aby nie przyćmiły mi smaku pierogów. Do picia (poza Colą i Tymbarkiem), kwas chlebowy lub herbata, teoretycznie z samowara. Tu małe rozczarowanie – w samowarze jest tylko wrzątek, herbatę dostaje się ekspresową. Ceny bardzo dostępne.
Gdy będziecie w okolicy, wpadajcie do Pielmieni – naprawdę warto, zarówno z uwagi na dobre jedzenie, jak i fajną, domową atmosferę.


czwartek, 25 sierpnia 2011

Restauracja Casablanca - recenzja

Do ogródka marokańskiej restauracji Casablanca przy Piotrkowskiej 107 w Łodzi po raz pierwszy trafiłam ze względu na wielce komfortowe krzesła, które w nim stały. Wszak wygoda w sobotni wieczór przy drinku jest niezwykle ważna. Nie zaglądałam nawet do wnętrza lokalu, po prostu usiadłam ze znajomymi i zamówiliśmy drinki. To co najlepiej zapamiętałam z tego wieczoru, to nieustanna konieczność przywoływania obsługi machaniem i okrzykami, ponieważ kelnerki olewały nas dokumentnie. Nie podchodziły do stolika, nie obserwowały ogródka, nie uśmiechały się i generalnie robiły wrażenie, jakby praca stanowiła dla nich wysoce bolesną konieczność.

Na drugim planie wspomnień widzę wnętrze restauracji, które utrzymane jest w marokańskim stylu. Przyciemnione światła, dosyć duszna atmosfera, komfortowe kanapy, niskie stoliki, mnóstwo tematycznych akcentów dekoracyjnych i wszechobecne shishe. Lubię taki klimat i chętnie spędziłaby w lokalu więcej czasu, gdyby nie fakt, że w środku było piekielnie gorąco

Dopiero trzecim z kolei wspomnieniem z wizyty jest wspomnienie jedzenia. Nie byłam zbyt głodna, więc zamówiłam tortillę z hummusem i falafelem. Choć tortilla nie jest raczej marokańską potrawą, to dodatki już jak najbardziej. Hummus był bardzo dobry, falafele jadałam lepsze, ale nigdy w Łodzi, więc nie marudzę. Całość fajnie przyprawiona i naprawdę smaczna, tyle, że chłodna. Moi znajomi zamawiali inne dania (głównie sałatki) i ich wrażenie na temat jedzenia było podobne do mojego - bez szału, ale smaczne.

W tym miejscu powinnam napisać, czy warto ten lokal odwiedzić i wskazać wszystkie jego plusy i minusy. Musiałabym zatem napisać, że generalnie warto tam wpaść ze względu na wystrój i smaczne jedzenie, ale musiałabym dodać, że obsługa jest do niczego. Nie mogę jednak zrobić tego z czystym sumieniem, gdyż przed ukończeniem tej recenzji, zupełnym przypadkiem trafiłam do restauracji Casablanca raz jeszcze. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu jakość obsługi zmieniła się diametralnie. Kelnerki podchodziły do naszego stolika, gdy tylko ktoś z nas kończył swojego drinka, pytając, czy mogą podać coś jeszcze. Wystarczyło spojrzeć w ich kierunku, by od razu ruszyły w naszą stronę gotowe służyć pomocą. Były przesympatyczne i wykazywały inicjatywę. Widać jeszcze pewne braki w wiedzy na temat oferowanych potraw, ale mogę to wybaczyć, bo zmiany idą w dobrym kierunku.

Podsumowując - wpadajcie do Casablanki na drinki, piwo i smaczne jedzenie, a jeśli ktoś lubi, to także na shishe (z wiarygodnego źródła wiem, że są warte polecenia). Obsługi nie mogę jednoznacznie ocenić, bo raz była na dwóję, a raz na piątkę z minusem. Ja w każdym razie z całą pewnością dam im kolejną szansę.

środa, 17 sierpnia 2011

Z cyklu Łódzka Kuchnia Regionalna: kapusta z grochem

W wielu łódzkich domach serwowana jako jedno z dwunastu tradycyjnych, wigilijnych dań kapusta z grochem jest nieodłączną częścią lokalnej historii kulinarnej. Jadali ją biedni i bogaci, na co dzień i od święta.

Swoją popularność potrawa zawdzięcza przede wszystkim powszechnej dostępności kapusty. To warzywo łatwe w uprawie i przechowywaniu – wystarczy je zakisić i zawekować, by przetrwało miesiące. Dzięki temu w przeszłości kapusta stanowiła podstawę wyżywienia mieszkańców regionu łódzkiego, którzy chętnie gotowali ją i urozmaicali różnymi dodatkami: grzybami, ziemniakami, cebulą czy wreszcie grochem.

Kapustę w grochem jadano powszechnie w okresie postu, na bożonarodzeniowe i wielkanocne obiady, a także serwowano gościom weselnym. Dziś jada się ją częściej jako dodatek do potraw mięsnych niż danie główne, chociaż wielu miłośników tej potrawy twierdzi, że idealnie nadaje się ona na obiad, kolację, a nawet śniadanie.

Sposób przyrządzania kapusty z grochem nie zmienił się od lat. Choć zdarza się dziś, że kapustę okrasza się skwarkami lub dodaje do niej kiełbasę, to jej postna postać nie uległa większym modyfikacjom. Przepis nie jest skomplikowany, chociaż sam proces gotowania może trwać nawet kilka godzin.

Kiszoną kapustę dusi się z cebulą, tłuszczem i przyprawami (solą, pieprzem, a czasami kminkiem lub majerankiem). Następnie dodaje się do niej ugotowany do miękkości groch – w niektórych wersjach w całości w innych przetarty na papkę. Całość zagęszcza się zasmażką z mąki, masła i wody (najlepiej odciśniętej z kiszonej kapusty). Smacznego!

Opracowane na podstawie Listy Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi

poniedziałek, 18 lipca 2011

Esplanada Kompania Kuflowa – recenzja

Esplanada funkcjonowała przy ulicy Piotrkowskiej pod numerem 100 już przed wojną i zawsze uchodziła za lokal elegancki i ekskluzywny. Można by tu dywagować, czy nie szkoda tego niezwykłego miejsca, ale dziś już dojrzałam do opinii, że lepiej, aby pod znanym adresem funkcjonowała biesiadna Kompania Kuflowa, niż kolejny sklep z alkoholem czy artykułami za 4 zł. Poza tym, gdyby nie historia kamienicy, nie miałabym do obecnej Esplanady żadnych zastrzeżeń. Kupuję ich stylistykę (poza kiełbasianym zegarem i żartami w toalecie – kto był, ten wie o czym mówię), uroczy kantorek kierownika, klimatyczne zdjęcia oraz spójność i dopracowanie konceptu. Kupuję też ich jedzenie, ale o tym za chwilę.
 W wejściu do restauracji wita nas uśmiechnięta obsługa, która wskazuje odpowiedni stolik.  Szczerze mówiąc myślałam, że to bardziej ustalony standard niż konieczność, ale faktycznie sala (pomimo, iż był to środek tygodnia) była prawie cała zapełniona. Po zajęciu miejsc kelnerka (bądź też kelner) bez zająknięcia podaje swoje imię, informuje o aktualnych promocjach i o braku możliwości płacenia kartą (czego akurat kompletnie nie rozumiem). Jednym wychodzi to bardziej naturalnie, innym nieco gorzej, ale i tak jestem pod wrażeniem, bo obsługująca nas osoba bez problemów odpowiada na wszystkie pytania dotyczące menu. Decydujemy się na żeberka w sosie miodowo-orzechowym i pierś kurczaka z pomidorami i serem wędzonym. W trakcie czekania na jedzenie dostajemy czekadełko (kiszona kapusta i ogórki) i z zawodowego obowiązku przeglądamy wystawione na stoliku standy z promocjami. Jest tego sporo, ale całkiem sensownie uporządkowane. Mamy więc informację o truskawkowej promocji, menu dla dzieci, daniach dnia i mały słup ogłoszeniowy z winami. Oglądamy, liczymy kiełbasy na zegarze i wkrótce dostajemy gigantyczne porcje, na które, poza wspomnianymi mięsami, składają się opiekane ziemniaczki (pyszne), ryż, kapusta farmerska i surówka z białej lub czerwonej kapusty (moim skromnym zdaniem pozostałe dodatki nieco gorsze). Mięsa bardzo dobre - żeberka miękkie, łatwo odchodzące od kości, a pierś całkiem soczysta. Do tego kufel piwa, lampka domowego wina i bardzo przyzwoity rachunek około 50 zł, osłodzony gratisowymi kieliszkami wiśniówki.  
Podsumowując – ciekawy lokal, fajna atmosfera, dobre i niedrogie jedzenie na pewno skłaniają do kolejnej wizyty. Na koniec jedna uwaga - nazwa Kompania Kuflowa sugerowałaby, że w restauracji można kupić piwo ważone na miejscu lub chociaż móc wybierać w ciekawych propozycjach. Niestety piwna nazwa kończy się na beczkach będących dekoracją wnętrza, a asortyment nie odbiega od każdego innego lokalu.

wtorek, 28 czerwca 2011

Ato Sushi - recenzja

Wnętrze jest ascetyczne, wręcz surowe – w przeciwieństwie do innych lokali sushi nie znajdziemy tu nawiązań do kultury japońskiej i traktuję to jako atut restauracji, gdyż dzięki temu wyróżnia się pośród innych. Wspomniana asceza bardzo podobała mi się w czarno-białej, nowoczesnej toalecie, nie wiem jednak czy we wnętrzu nie przesadzono z minimalizmem. Jeśli się nie mylę, Ato Sushi zostało otwarte jakieś 3 miesiące temu, dziwi mnie więc podniszczona, rozpadająca się karta (albo to dobry znak, że lokal ma tak dużo gościJ), w której wymienione są dania, ale brakuje napojów. Kelner bardzo sympatyczny – dobrze znał menu i potrafił doradzić. Wybraliśmy philadelphia rolls z łososiem i futomaki z rybą maślaną, do picia – zielona herbata w płatkami wiśni. Dania serwowane standardowo na wspólnej desce, o potrzebie dawania gościom dodatkowych, indywidualnych talerzyków można dyskutować – niby niepotrzebne, ale moim zdaniem mogłyby być.
Tu powinnam przejść do części najważniejszej, czyli oceny smaku, ale z tym właśnie mam największy problem, gdyż kompletnie nie uznaję się za znawcę sushi - najprawdopodobniej sama nie odróżniłabym rodzaju podanej ryby, prawie zawsze wybieram rolki, które smakują dla mnie dobrze, bardzo dobrze albo bardzo, bardzo dobrze. Te smakowały bardzo dobrze, dla mnie tylko nori mogłoby być bardziej miękkie (jak spędzę kilka miesięcy w Japonii, dopiero wtedy będę się wymądrzać na forach). Podsumowując - do Ato Sushi na pewno wrócę. Czekam tylko na czas, kiedy w Łodzi ceny trochę spadną i będę mogła, bez rujnowania domowego budżetu, wybierać sushi na lunch.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Indyk zamiast cielęciny, czyli łódzka kuchnia orientalna

Zastanawialiście się kiedyś jak to możliwe, że w barach orientalnych (zwanych często "budami z chińskim" :) ) potrawa z kaczki, którą najeść mogą się z powodzeniem dwie osoby kosztuje 10,50 zł, a cielęcina z egzotycznym bambusem 9,50 zł? Próbując kupić same składniki do przygotowania tych potraw wydacie więcej, nie wspominając o pozostałych kosztach produkcji. Jeśli zrodziły się w was podejrzenia, że atrakcyjna cena podyktowana może być znikomą zawartością kaczki w kaczce, to nie pomyliliście się.
Jak wykazała ostatnia kontrola Inspekcji Handlowej w łódzkich barach orientalnych zamiast cielęciny dostawaliście w najlepszym wypadku wieprzowinę :) Popularny Me Kong (ul. Kilińskiego), Song Lo (ul. Obornicka) i Sajgon (ul. Piotrkowska 138/140) to miejsca, w których inspektorzy odkryli nieprawidłowości polegające na oferowaniu klientom potraw o składzie innym niż deklarowany w menu. W skontrolowanych potrawach zamiast cielęciny serwowano indyka lub mięso wieprzowe.
Powszechnym wykroczeniem w kontrolowanych lokalach jest niepodawanie klientom informacji o gramaturze potraw. To akurat mało komu przeszkadza, bo porcje w barach orientalnych są zazwyczaj ogromne. Niepokoić może jednak stan sanitarny zaplecza gastronomicznego. Chociaż kontrola czystości nie leży w gestii Inspekcji Handlowej, to skierowała ona kilka wniosków do Powiatowej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej o kontrolę w placówkach. Brudne zamrażarki, brak zmywarek, czy niewłaściwe warunki przechowywania potraw (np. w Papu Papu przy Politechniki 10) to i tak nic w porównaniu z faktem, iż bar Bambus mieszczący się przy ul. Pomorskiej nie posiadał zgody SANEPIDu na produkcję i sprzedaż produktów spożywczych, co oznacza, że w ogóle nie powinien prowadzić działalności :)
Z pewnością każdy, kto żywi się w chińskich barach zdaje sobie sprawę jakości oferowanych w nich produktów i usług, ale na podstawie wyników kontroli proponujemy wam następnym razem udać się na obiad do Thanh–Lan na Wojska Polskiego, Phuong Dong na Broniewskiego lub do Azji na Aleksandrowskiej. Tam (jak wynika z kontroli) może nie dowiecie się, ile powinna ważyć zamówiona przez was potrawa, ale jest szansa, że wołowina na waszym talerzu będzie wołowiną, a nie kurczakiem :)

piątek, 24 czerwca 2011

Długi weekend w Łodzi

Specjalnie dla tych, którzy długi weekend spędzają w Łodzi, przygotowaliśmy krótkie zestawienie weekendowych atrakcji, z których skorzystać można przy okazji kolacji na mieście :)

Piątek:
Affogato – wino na kieliszki za jedyne 5 zł
Irish Pub – koncert Penny Jerz
Port Łódź – finaliści X Factor (17.00-21.00)
Pasaż Schillera – Łódzka Masa Krytyczna (start o 18.00)
Ulica Piotrkowska – Muzyczny Dialog (18.30-23.00)
Bramy przy ulicy Piotrkowskiej - wystawy w ramach wydarzenia "Bramy sztuki" (www.sztukanabruku.pl)
Inauguracja Polówki 2011

Sobota:
Irish Pub – koncert Lucri Causa
Manufaktura – Ogólnopolski Festiwal Tańca (start o godz. 13.00)

Poza tym warto spróbować nowego, ogródkowego menu restauracji "Jak pragnę wina", znajdziemy w nim między innymi:

- gazpacho ze świeżych pomidorów z dodatkiem marynowanych warzyw
- grillowany filet z kurczaka ze śliwkową pomadą, ułożony na szpinakowym omlecie
- sorbet z rabarbaru, podany na karmelizowanych jabłkach zakrapianych żubrówką
- burger z indyka, przyozdobiony sosem parmezanowym i pomidorkami cherry

Udanej zabawy i smacznego!

wtorek, 21 czerwca 2011

Legendarne łódzkie restauracje: Tivoli

W poprzednim tygodniu zaczęliśmy pisać o restauracji Tivoli, potem naszą uwagę zajął Festiwal, ale dziś wracamy do wspomnień.
Przed wojną Tivoli była jedną z najlepszych łódzkich restauracji. Lokal mieścił się w Domu Zgromadzenia Majstrów Tkackich przy ul. Przejazd 1. Dziś ulica nosi nazwę Tuwima, a w stylowym wnętrzu prowadzi działalność Biedronka. Ale wróćmy do czasów świetności Tivoli. Drewniane parkiety, lustra na ścianach, kryształowe żyrandole, ozdobne wnęki sufitowe, stylowe meble – elegancki wystrój dominował nie tylko w środku, ale również w należącym do restauracji ogródku. Zaciszne miejsce z stolikami na świeżym powietrzu, estradą dla orkiestry i fontanną dodatkowo uatrakcyjniało wizytę w restauracji, którą chętnie odwiedzali łódzcy fabrykanci czy artyści. Przed wojną (a także w czasie okupacji) szefem kuchni Tivoli był Franciszek Miś, czyli dziadek łódzkich cukierników. W 1933 roku w restauracji odbyło się też pierwsze spotkanie nowo założonego klubu Rotary w Łodzi.
Niestety po wojnie restauracja podzieliła losy wielu łódzkich przedsiębiorstw – została uspołeczniona i wraz z całym majątkiem przejęta przez Powszechne Domy Towarowe. Nadal w tym miejscu funkcjonowała restauracja, ale wiele straciła z przedwojennej świetności - fontanna została rozebrana, parkiety przykryto linoleum, zmienili się również goście. O dawnych czasach przypominało nadal dość oryginalne urządzenie w męskiej toalecie, czyli wysoki na półtora metra rzygownik z specjalnymi uchwytami ułatwiającymi jego wykorzystanie. 
Nie udało nam się odnaleźć daty zamknięcia Tivoli, na pewno działała jeszcze w latach 80. W 2006 roku Łódź obiegła optymistyczna informacja, iż współwłaścicielka zabytkowej nieruchomości pragnie przywrócić blask niezwykłemu ogródkowi. Plany dotyczyły nie tylko renowacji schodów, altany czy pergoli, ale również działalności miejsca – na ścianie miał być umieszczony ekran z wyświetlanymi na nim filmami. W interencie można odnaleźć zdjęcia z remontu, niektórzy pamiętają organizowane tam koncerty, ale godna pochwały inicjatywa umarła śmiercią naturalną. Altana pozostała, ale reszta podwórka znów popada w ruinę.
Uzupełnijcie wraz z nami historię łódzkich restauracji. Na wszelkie informacje czekamy pod adresem biuro@idbconsulting.pl

niedziela, 12 czerwca 2011

Churrasco w Browar de Brasil - recenzja

Niedzielny obiad. Dlaczego ważne, że niedzielny? Z dwóch powodów – po sobotniej imprezie nie chce się przygotowywać niczego w domu, poza tym od poniedziałku jak zwykle mam się odchudzać, więc starym zwyczajem dzień wcześniej należy zjeść jak najwięcej, żeby nie było smutno;)
Padło na Browar de Brasil i firmowe churrasco. W kwocie 49 zł otrzymuje się zawiesistą zupę, 10 rodzajów mięs, puree ziemniaczane, sałatkę (również ziemniaczaną) i deser. Każdy gatunek mięsa carver (specjalista od przyrządzania churrasco) przynosi oddzielnie do stolika. Gdy byłam w lokalu wcześniej, dziwiłam się, że porcje są takie małe. Odwołuję – są małe, ale jest ich 10! Nie proście o dokładkę przy pierwszych, bo nie dotrwacie do końca. Ja poległam przy kaszance, za to zaliczyłam podwójną porcję kurczakowych serduszek, gdyż małżonkowi przypomniało się, że przecież to są podroby, czyli coś jego zdaniem kompletnie niejadalnego. Do gustu najbardziej przypadła mi wołowina – nieco twardawa, ale za to półkrwista i dobrze przyprawiona. Na deser – grillowany ananas w brązowym cukrze. Jak by to powiedzieć, z pewną taką nieśmiałością podchodziłam do niego początkowo, a potem tęsknym wzrokiem wodziłam za panem, który biegał z ananasem po sali, z nadzieją, że zrozumie moje spojrzenie, zlituje się i da mi dokładkę (dał – uśmiechnął się porozumiewawczo i wymownie skomentował „wiedziałem”).
Jeśli macie jeszcze siłę czytać, kilka słów o samym lokalu. Browar de Brasil to nowe dziecko właściciela The Mexican, dlatego też pewne porównania same nasuwają się na myśl. W wystroju punkt dla Meksyku, w jedzeniu (jak na razie) dla Brazylii. Wspólnie – atrakcje dla gości (np. gra w warcaby małymi kuflami piwa), wyszkolony personel i jego dziwne stroje – tym razem panie odkrytymi brzuchami oddają hołd Canarinhos. Co do obsługi – dziwią mnie negatywne opinie na Gastronautach. Może mam takie szczęście, ale każdej łódzkiej restauracji życzyłabym takich pracowników.

piątek, 3 czerwca 2011

Z cyklu Łódzka Kuchnia Regionalna: Zalewajka

Zalewajka to tradycyjna, wiejska zupa na bazie ziemniaków i żuru z zakwasu chlebowego. Chociaż spotyka się ją w wielu regionach kraju, to pierwsze wzmianki na jej temat pochodzą z okolic Łodzi. W tym regionie potrawy z ziemniaków, zbóż i zbiorów leśnych stanowiły w XIX w. podstawę wyżywienia. Były to powiem produkty powszechnie dostępne i niedrogie, dlatego wykorzystywano je w kuchni ubogich obywateli.

Zalewajka swoją nazwę wzięła od sposobu jej przyrządzania, który polega na gotowaniu ziemniaków z przyprawami, a następnie zalaniu całości żurem. Do zupy tradycyjnie dodawano cebulę, czosnek, sól i pieprz, a czasem także marchew i grzyby. W dni świąteczne oraz w bogatszych domach zalewajka była podawana z zasmażką lub skwarkami ze słoniny. Z czasem skwarki zaczęto zastępować wędzonym boczkiem lub kiełbasą i to właśnie w takiej wersji zupa znana jest do dziś. Obecnie zalewajkę często gotuję się z dodatkiem liści laurowych, ziela angielskiego, a czasami bulionu warzywnego. Znane są też wersje zabielane śmietaną lub maślanką.

O popularności zalewajki świadczyć może powiedzenie "O zalewajko, potraw królowo, kto ciebie jada, ten czuje się zdrowo" :) Zupa została też wpisana na listę produktów tradycyjnych województwa łódzkiego i dumnie reprezentuje nasz region na stołach całego kraju :)

Witamy na blogu Jemy w Łodzi

Zapraszamy w wirtualną podróż po łódzkich restauracjach. Będziemy odwiedzać ciekawe miejsca, wymieniać się doświadczeniami, recenzować kulinarne doznania i tworzyć niezobowiązujące rankingi.
Dzięki współpracy z lokalnymi restauratorami Jemy w Łodzi da Wam możliwość podejrzenia ich pracy „od kuchni”. Dowiemy się, jak powstawały kultowe miejsca w Łodzi, skąd czerpią inspiracje szefowie kuchni i jakich klientów nie lubią kelnerzy.

Jemy w Łodzi to profil stworzony dla osób, które nie ustają w swych kulinarnych poszukiwaniach - z niecierpliwością czekają na otwarcia kolejnych łódzkich restauracji, lubią wymieniać się swoimi doświadczeniami, a również sami eksperymentować z zaciszu domowej kuchni. Dla tych, którzy jednego dnia rozsmakowywać się będą w wykwintnych specjałach kuchni francuskiej, by następnego wyruszyć na poszukiwanie najlepszego łódzkiego kebabu.
Jeśli lubisz jeść, z przyjemnością odwiedzasz restauracje, pizzerie, bary i stołówki, chcesz wiedzieć co nowego oferują łódzkie lokale i interesuje Cię gastronomiczna historia naszego miasta, to trafiłeś w odpowiednie miejsce.